Wtedy uczniowie, którzy nie uciekli, bojąc się przybycia policji ― a więc nie tak znów duża liczba w stosunku do wielkości całej gromady ― udali się do sali gimnastycznej na zebranie. Łatwo zgadnąć, że ośrodkiem nie mógł się stać przód pomieszczenia, gdzie podczas oficjalnych uroczystości ustawiano stół prezydialny, poczet sztandarowy i mównicę. Powstał natomiast niezbyt gęsty pierścień uczestników skupionych wokół naturalnego centrum. Wypadało ono rzeczywiście niemal na środku parkietu.
Jeśli niektórzy zebrani liczyli na przywództwo Miłoszowicza, przeliczyli się. Stoi on z rękami skrzyżowanymi na piersi i wygląda, jakby opierał się plecami o najbliższych zwolenników. Jego twarz jest równie nieprzenikniona jak w chwili, kiedy dokonywał za nich symbolicznego matkobójstwa. Teraz jak gdyby przed nim (choć nikt tego nie mówi wprost) wylewają się skargi i formułowane są żądania. Pewna dziewczyna w białej bluzce i krótkiej zielonej spódnicy angażuje uwagę audytorium na dłużej. Nazywają ją Pumka. Zaczyna od mocnego natarcia na obaloną dyrektorkę, rozwodzi się nad tragedią Sylwii i domaga się w krasomówczym uniesieniu, żeby „skoro Hanuka [ojciec] się nie poczuwa”, dziecko wychowali wszyscy razem. Odpowiada jej chór aprobaty i tyleż głosów wrogich, krzyczących wręcz, żeby para (para, przypomnijmy, według matki) wzięła ślub. Tematy polityczne najwyraźniej schodzą z pierwszego planu, więc grupa Miłoszowicza niezbyt mile żegnana wycofuje się ze zgromadzenia. Co zaskakujące, ma to miejsce na dziesięć minut przed przybyciem na salę samej Strąkowskiej.
Znudzeni uczniowie krzywią się, robią miny i przyglądają wyświetlaczom telefonów. Jedynie pełne napięcia oczekiwanie na dalszy ciąg zdaje się ich tutaj trzymać. W centrum tłumu dwaj młodzi działacze zawzięcie pyskują między sobą.
Wreszcie otwierają się drzwi, a ludzie, niczym naelektryzowane cząstki, ciągną w tę stronę. Panuje nieskładny gwar wśród patrzących. Paręnaście osób tworzących kierownictwo samorządu liceum wysuwa się naprzód, chcąc chyba wykorzystać okazję do przejęcia kontroli nad sytuacją. Zebrani przekazują sobie wiadomość, że Sylwia zmieniła ubranie ― włożyła błękitną kieckę i zmyła makijaż. Mówią, że chce robić wokół siebie szum, ale przecież omal nie sapią z lubości poddając się jej zabiegom.
Młoda kobieta kroczy przez ciżbę. Rozstępują się przed nią, a ona ociera łzę za łzą. Pyta łamiącym się głosem, czy zebrali się dla niej. Słychać krótkie okrzyki „tak!” i „nie!”; sprawia to wrażenie rywalizacji. Ktoś macha dłońmi i dają mu mówić. Znają tego ucznia jako błazna, który wygłupia się na lekcjach i wszyscy się z niego śmieją. Chodzi do pierwszej klasy. Śmieszek (jego imię to Marcin) jest gotów bić się z Hanuką. Ten stoi wciąż trochę na uboczu, ale w pobliżu grupy. Odrzuca bojowe zapędy Marcina, chce raz na zawsze wyjaśnić kwestię swojego ojcostwa: niech Sylwia odpowie tu i teraz, przed wszystkimi, na jego pytania. Ona ignoruje wezwanie i tylko powtarza, żeby Marcin nie bił. Lecz większość skłania się ku czemuś przeciwnemu.
Hanuka po krótkiej konsultacji z dwoma kolegami i przyjaciółką oświadcza, że przeciwnik „nie ma zdolności honorowej”. Z drugiej strony padają obelgi dotyczące tego, czego Hanuka jest jakoby pozbawiony, dosyć bezsensowne w kontekście zarzutów o spłodzenie dziecka. Słychać oklaski i buczenie.
Jedna z oburzonych dziewczyn (ale jej uczucia były chyba nieobce koleżankom) zdołała namówić swojego partnera, aby też się z kimś o nią pobił. Znalazł się konkurent skłonny do starcia, z wyglądu potężniejszy niż chłopak owego ładniutkiego podlotka. Walka nie trwała długo. Chłopcy przymierzyli się, rzucili na siebie i po chwili obrońca leżał przygnieciony na dole. Ten drugi przyciskając krtań zmusił go, by się poddał. Ona zawahała się.
(powrót do odcinka czwartego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz