piątek, 9 stycznia 2015

Odcinek szósty

I narosło niestety to opóźnienie, nie dlatego, że trudno "Hakerkę" pisać (to jest czynnik występujący od początku), ale dlatego, że rzeczywistość ciągle się o nas upomina. Dlatego też Studio jest zmuszone na stałe zredukować miejsce dla "H." w ramówce i odtąd publikować w drugą niedzielę miesiąca. Z myślą, że jest to termin do dotrzymania. (Czyli następny odcinek będzie 8 lutego... chyba że uda nam się zrobić jakąś niespodziankę).

Trzeba przyznać, że tym razem wysiłek skoncentrował się bardziej na Informacjach niż na ciągu głównym. Jest jednak nadzieja, że w odcinku siódmym przejdziemy do opisu zdarzeń, o które nam tutaj chodziło od początku.


Nieuchronnie straciła rachubę filiżanek kawy, obgryzionych ołówków, komend wprowadzonych w czarnym terminalu; jedynie w notatniku dało się łatwo podliczyć zabazgrane kartki. Kilka dni wystarczyło, by został ukończony kościec programu. Była to maszyna mająca zmierzyć się z właściwym problemem. Emilia siedziała w swoim pokoju na górze, milczała zacięcie i próbowała poszczególne przypadki oraz zestawy danych. Kiedy wynik okazywał się niezgodny z wzorcem (który należało oddzielnie wyliczyć), zaczynało się misterne dostrajanie parametrów, poprawianie trzecich i piątych miejsc po przecinku, co zwykle powodowało sypanie się kodu w jakichś oddalonych miejscach. Zresztą nie wszystko dawało się porządnie przetestować bez automatyzacji tysięcy prób z losowymi zmiennymi, jednak hakerce brakło już ochoty na zagłębianie się w te kwestie.

W szkole rozprzężenie nastało na szczęście zupełne. Tak jak przewidywała Róża, Słabiszewski wycofał się z walki z połrzeczami, przeprosiwszy się z samorządem. Trzeba zaznaczyć, że ten ostatni raczej nie poszedłby na ugodę, gdyby nie pojawił się Tomek z drugiej klasy humanistycznej (tej samej, co Piotrka). Tomek przekonał wszystkich, że chociaż dyrekcja wymaga, żeby uczniowie zapowiedzieli pomoc w planowanych działaniach „porządkowych”, to chodzi tu obu stronom jedynie o deklarację, a praktyka pójdzie własnym torem. Po owej lekcji realnej polityki współpraca szła bardziej bez zakłóceń. Rodzicom nieprzychodzących rozesłano dosyć groźne w tonie monity. Lekcje były jednak łączone i poskracane.

Żeby uzyskać jakieś wyniki na domowej oblicznicy, należało wydzielić dla sieci neuronowej zadanie mniejsze niż frontalne natarcie na kod drukarek czterowymiarowych. Emilia przejrzała w Sieci trzy długie wpisy na blogach na ten temat, w tym jeden pisany przez Hindusa mało gramatycznym angielskim. Z lekkim zamętem w głowie dziewczyna poszła do ogrodu na huśtawkę. Powoli bujając się, patrzyła na swojskie świerki i modrzewie, na krzewy pomidorów i malin rosnące u sąsiadów. Wszystko to było znane na pamięć, niemal odwieczne.

Po dłuższym czasie hakerka zeskoczyła na ziemię wiedząc już, że poszczuje swoim programem ― same tkanki.

Język sprawczy miał bowiem wersję pełną i uproszczoną. W tej drugiej przedmioty składały się ze z grubsza jednolitych kawałów czy brył, zbudowanych z czasoprzestrzennych struktur powtarzalnych (z pewnym marginesem odchylenia) tak jak wzór na materiale. Znaczniki kodu określające ten wzór zamierzała Emilia zadać świeżo uwarunkowanej maszynie. A potem ― zobaczyć, co się stanie.

Dziewczyna wpadła do domu nieco zbyt gwałtownie, niecierpliwie zamykając drzwi wyjściowe.

― Emilia, czy ty nie przesadzasz czasami? ― zawołała mama z kuchni.

― Znowu idziesz do komputera?

No wspaniale, chciałoby się powiedzieć: tata wyłonił się z salonu ze ścierką do wycierania kurzu. Była sobota, więc dostawał od żony różne zadania; wyjeżdżał następnego popołudnia. Jeśli o Emilię chodzi, mycie podłogi mopem było ostatnią rzeczą, do jakiej chciałaby być zagoniona w tej chwili, nawet jeżeli w zasadzie lubiła sprzątać. Błagalne oczy nic nie dały; młoda Dłociliska zdołała tylko wymóc na tacie, żeby dał sobie opowiedzieć o projekcie po skończeniu z pokojem i kuchnią, przed obiadem.

Zaprowadziła rodzica na górę i spróbowała rzecz metodycznie wyjaśnić.

― Ty to wszystko zrobiłaś? ― zapytał tata.

W jego głosie zabrzmiała pewna bezradność, którą Emilia chętnie wzięła za podziw.

― Określiłabym to raczej jako równomierny postęp.

― Wiesz co, mogłabyś uporządkować moje maile. Mam w nich straszny bałagan.

Tego akurat się nie spodziewała, ale zgodziła się na wszelki wypadek.

Wbrew logice, komputer rodziców był nieco nowocześniejszy niż ten należący do Emilii, ale Windows miał przestarzały. Cała poczta leżała w szarym i kanciastym z wyglądu Outlooku Expressie. Dziewczyna westchnęła. Maile piętrzyły się ekran za ekranem, tworząc bezład codziennej korespondencji, reklam i kopii przekazanych do wiadomości (11.). Układając to wszystko w foldery, mogła dowiedzieć się mnóstwa rzeczy, które prawdopodobnie nie były dla niej przeznaczone. Na raz toczyły się setki gier i zabiegów, po różnych zakątkach kraju, po różnych urzędach, chyba nie do ogarnięcia, zwłaszcza że Emilia nie znała się na polityce i nigdy jeszcze nie czuła tego silniej. Można było wprawdzie odnieść wrażenie, że są z grubsza dwie grupy: tych, którzy próbują zachować jakiś porządek biurokracji i tych, którzy by go po trochu rozmontowali. Po być może godzinie zaskoczył któryś obwód w umyśle hakerki i potrafiła sortować wiadomości od jednego spojrzenia, jak automat. Wtedy też stało się to naprawdę nużące. Z ulgą oddała mysz ojcu, gdy skończyła, cokolwiek licząc, że może będzie mogła odtąd spokojniej pracować nad swoim przedsięwzięciem.

― A powiesz mamie, żeby mnie nie cisnęła?

― Jak to „nie cisnęła”? Dziecko, powinnaś się skupiać na tym, co ci może przynieść jakąś przyszłość, uczyć się...

Przyszłość!

― Ale to są praktyczne doświadczenia. Wpiszę to sobie do życiorysu, jeśli mi się uda. Zresztą tak czy inaczej czegoś się uczę.

― Żebyś ty nie poszła do więzienia.

― Nie pójdę.

Następnego dnia jakoś się wykręciła od jechania z rodzicami na dworzec kolejowy. Tata pakował od rana rzeczy do czarnej, plastikowej walizy. Powstała okazja do nowych scysji, bo mama nie bardzo chciała mu pomagać; mówiła, żeby sam sobie wszystkiego szukał. Emilia starała się to przeczekać po cichu w salonie ze szklanką soku pomarańczowego i krakersami, trochę czytając książkę, a trochę nic nie robiąc.

Nadeszła chwila pożegnania. Zawołana, młoda Dłociliska poszła do przedpokoju ― zobaczywszy ojca z walizką poczuła głęboko, że powinna rozstać się z nim czule, i kiedy wtuliła się w niego, ta czułość stała się w pełni szczera. Obok stała mama, niewysoka kobieta, która w nowej prostej fryzurze wyglądała już zupełnie jak typowa lekarka. Chociaż na jej twarzy gościł wyraz chyba w najlepszym razie bezbarwny, Emilia pragnęła przynajmniej domyśleć w nim coś cieplejszego, odpowiedniejszego dla sytuacji (12.).

Potem pojawiły się dni spływające jak woda w głąb zlewu. Wyniki rozruchu sieci neuronowej wychodziły najwidoczniej całkiem obok sedna, a warunkowniczka nie umiała jasno zrozumieć zasady tego błędu. Bo musiała się w tym kryć jakaś regularność. Emilia zrzucała to, co zwracał program, do plików tekstowych; z trudem zdołała namówić mamę, by móc je wydrukować; siedziała potem w pokoju nad porozkładanymi kartkami, przygryzała wargi i myślała. Pierwszy zapał jednak opadał. Znienawidziła gdb, które jej służyło do długich sesji ścigania tego nieznanego defektu to tu, to tam w kodzie źródłowym. Hakerka nie znosiła dobrze klęsk swojego intelektu, bezsilnego wobec tylu zjawisk i braków wzgardzanego życia na mięsie, ale do jasnej cholery, czemu i tutaj...? Piotrek nie pisał (trudno). Z Renatą jakieś mało istotne rozmowy o muzyce i ubraniach.

Aż przyszedł ten wieczór, kiedy zgasły światła (15.).

― Mamo, u ciebie też nie ma prądu?!

― Nie ma!

Emilia zeszła na dół po omacku dobrze znaną drogą. W kuchni sięgnęła po świecę i zapałki. Pojawiło się słabe, szczególne światło, robiące jakby żółte plamy na szybach okiennych. Czekając na mamę, hakerka usiadła przy stole i wzięła magazyn.

Informacja 15.

(powrót do odcinka szóstego)
(powrót do Informacji 14.)

Według relacji rolników z miejscowości L. stwory (nazwane natychmiast nożycozębowcami) nadleciały ze wschodu. O świcie obudziło wieś ujadanie psów. Szare nożycozębowce obsiadły słupy wysokiego napięcia i zaczęły przegryzać druty. Kilku mieszkańców pod wodzą Karola Tymińskiego (25 lat) poszło z lekką bronią palną odstraszyć maszkary. Jedna z nich zdecydowała się na „zabawę” z ludźmi. Latała to tu, to tam. Okazała się odporna na kule. Potem, wykonując znienacka ruch pikujący, wplątała się we włosy Katarzyny Śliwki (41 lat). Mąż musiał ją wywieźć do szpitala powiatowego w miasteczku G.

Podobne sytuacje miały miejsce w wielu miejscach wschodniej części województwa. Setki tysięcy gospodarstw domowych zostały bez prądu.

Potwory zniknęły po paru dniach równie nagle, jak się pojawiły: niektóre osobniki skierowały się w inne rejony kraju, inne ukryły się w lasach i zakopały w ziemi. Niektórzy naukowcy, w tym prof. Czajkowski, wierzą, że nożycozębowce to stadium larwalne jakiegoś innego stworzenia, które dopiero wykluje się w dojrzałej postaci. Czy koszmar mieszkańców L. i innych miejscowości jeszcze powróci?

(powrót do Informacji 14.)
(powrót do odcinka szóstego)

Informacja 14.

(powrót do Informacji 13.)

Żółtawe, nienaturalne światło wypełniało laboratorium w podziemiach. Wokół stały sprzęty przywiezione z Niemiec, których wygląd i zastosowanie wpędzały miejscowy, polski umysł w zagubienie. Żel, chyba ze zmielonych niewiniątek, bulgotał głośno w kadziach, jak gdyby zapewniając dokonującemu się tutaj przedsięwzięciu przychylność ciemnych mocy. Dwójka naukowców stała na rampie na środku tego kompleksu. Spośród nich szpakowaty biolog lustrował całość wzrokiem wyrażającym ni to zadowolenie, ni to podskórny niepokój; chemiczka o nienaturalnie spłonionej twarzy obserwowała właściwie to samo, co on, na grafitowo-szarym panelu rozrządu. Cyfry i rzeczy trwały we wściekłej, podsekundowej pulsacji linii. Biel kitlów trwała zwieszona nieruchomo w absolutnej ciszy.

Prawie wprost pod rampą kanciasty klosz otaczał zanurzone w gazie bezwładne ciało. Biolog pomyślał, że podobnie wyglądały w jego dzieciństwie martwe żaby, pływające w brudnej studni do góry brzuchami, nabrzmiałymi powietrzem. Dalej, w epicentrum rozchodzących się promieniście stalowych belek i grubych kabli, stało ― czy raczej wisiało, oplątane przewodami ― stworzenie pokrewne w pewnych szczegółach istocie tkwiącej w kloszu, lecz większe, bardziej barczyste. Głowę wzniosło ku górze. Jego szpary, rozmieszczone regularnie jak na odcisku buta w śniegu, powoli rozszerzały się w miarę drażnienia lekkim napięciem.

Mężczyzna postukał palcem w blat, ale jego współpracownica już zorientowała się w sytuacji; dotykała tablicy w różnych miejscach, wywołując reakcje różnych obiektów w laboratorium. Klosz z jednej strony, a z drugiej platforma z dużym stworzeniem jechały po szynach ku sobie. Kończyny biologa wykonywały płynne, bezwiedne ruchy odprężenia. Kolor suchego powietrza przesuwał się ku barwie gliny. Nagle rozdarł je pisk tarcia metalu o metal: kobieta grymasem dała znać, że kontroluje to.

Nastąpiło spotkanie. Większa istota wzdrygnęła się gwałtownie, kiedy pękło szkło i mniejsza przywarła do niej, wyrzucona uderzeniem eksplodującego gazu. Wiła się ― być może ożyła na chwilę ― a wokół wzniosła się chmura szlamowatych zarodników.

Już sztywniejąc z powrotem, małe stworzenie przygarbiło się nieco, i trąciło drugie trzy razy, to zgiętymi kończynami, to wyprostowanymi. Nie otrzymało jednak odpowiedzi. (15.)

(powrót do Informacji 13.)

Informacja 13.

Na szosie między miejscowością L. a miasteczkiem G. lekki, wiosenny deszcz wilżył asfalt. Ptaki śpiewały, ślimaki zaś żerowały na młodych liściach. W szałasie pod lasem, za osłoną z gałęzi, znajdowała się baza grupy młodzieży. Rześka, ładna szatynka w kawowej sukience gotowała mleko w garnuszku nad ogniskiem. Na skraju zarośli podszytu stał równy rząd puszek po tanim piwie.

Z pewnej odległości do dziewczyny zbliżało się trzech chłopaków, niosących jedzenie w torbach i broń. Rozmawiając ściszonymi głosami spoglądali w rozjaśniające się niebo. Urywane błyski, które można by wziąć za oznakę burzy, ukazywały się wśród chmur.

― Jeszcze nie patrzą na was dziwnie w tym sklepie? ― zapytała Daria.

― Wchodzimy zawsze pojedynczo, więc póki co spoko.

Parsknęła śmiechem i zaczęła wypakowywać specjały: biały chleb, szynkę, pomidory, zupki chińskie. Młodzi mężczyźni wyraźnie się nudzili. Mówili o zbliżającej się głośnej walce MMA Najtora z Abu Szachem.

― Najtor to głupi buc, nie umie walczyć ― wyrokował Szymon. ― A Abu Szach ostatnio rozłożył tego Niemca, pamiętacie?

― Ej, ja bym chciał, żeby Najtor wygrał ― odparł Filip. ― Jemu się należy na zamknięcie.

― Dobrze by było załatwić telewizor ― powiedział Hubert. ― Chyba w lesie jest zawsze jakiś leśniczy z domem, co nie?

― No ta, wbijamy na chatę do leśniczego na mecz!

Kiedy Daria uporała się z porządkami i robieniem poczęstunku, poszli wszyscy grać w karty do szałasu. Trawa była za mokra na piłkę.

W tym czasie na myśliwskiej ambonie siedziało dwóch dryblasów z technikum dyrektora Ukwiałowicza. Jeden z nich patrzył przez chińską lornetkę na obóz pod lasem, drugi, złotowłosy, wyciągał sobie z zębów resztki chrupek o smaku keczupowym.

― Są w środku ― rzekł ten z lornetką. ― Zaczekajmy dziesięć minut.

― A wiesz, gdzie jest Krzysiek? Jak nagle wróci, to będzie.

― Nie wróci. Szykuj łopatę.

Na dole mężczyzna w kapeluszu leniwie głaskał karton czerwonej paczki papierosów Marlboro. Bardzo uważny obserwator mógłby zauważyć w wygięciu warg, w drgnieniach rąk niewielkie zakłócenie. Komórka w kieszeni była rozładowana: mężczyzna nie zdołał tego przewidzieć. Nie odwrócił głowy, gdy usłyszał odgłos butów na stopniach drabiny.

Blondyn wyciągnął szpadel, wbity w ziemię koło pokrzyw, i ruszyli gęsiego granicą lasu, tak, by być ukrytym wśród drzew. Prowadził chłopak z lornetką zawieszoną na piersi, rozgarniający krzaki i gałęzie; pochód zamykał właściciel kapelusza. Uważnie rozglądał się po otoczeniu.

Minęli już łukiem obozowisko i zapuszczali się w głąb terenu zajętego przez roślinność. Przewodnik narzucił wolniejsze tempo. Szukał wokół znaków. Złotowłosy oglądał się niespokojnie tam, gdzie powinni znajdować się posiadacze przedmiotów, jakie zamierzali zabrać.

― Kop ― padło krótkie polecenie.

Miejsce rzeczywiście nosiło ślady przesunięcia ziemi i udeptywania adidasami. Chłopak z łopatą zaczął pracować, popędzany przez kolegę; mężczyzna milczał i nasłuchiwał. Wydawało się, że odgłosy mogą zwrócić na nich uwagę. Porcje ziemi i piachu utworzyły po paru chwilach niewielki wzgórek, blondyn był mokry od deszczu i potu.

― Ostrożnie, kurwa, nie uderz ― syknął agent w kapeluszu.

Na dnie ukazały się dwie jaśniejsze, wypukłe formy, jedna szarawa, druga podchodząca bardziej pod brąz. Ruchy szpadla okrążały teraz półkule, odsłaniając je po bokach.

― Wyjmij szare. Rękami, bo delikatne ― uzupełnił.

Pod lekko zarośniętymi, czarnymi teraz dłońmi skonkretyzował się kształt: częściowo ludzki czy małpi, bo posiadający tułów, głowę i ręce, ale o zakłóconych, obcych proporcjach; dół był potrącony i przypominał oku niczego znanego. Chłopcy patrzyli w to coś zadziwieni, jak gdyby bawili się w zakopywanie ciał na plaży i odkopali dziwne i martwe. Tak czy inaczej, ostatni fragment tego porównania wydawał się prawdziwy. Człowiek w kapeluszu schylił się po korpus i włożył go do plastikowej reklamówki Hugo Bossa. (14.)

Informacja 12.

(powrót do odcinka szóstego)

Na peronie znajdował się żółty znak z napisem:

Sieć trakcyjna pod napięciem!

Dotknięcie grozi ŚMIERCIĄ!

Tomasza uderzyła ta koncentracja twórców znaku dokładnie na tym, co najważniejsze. Czego to nie można uzyskać od większości ludzi, jeśli ich postraszyć tym właśnie. Wydało się Tomaszowi, że tkwi pod tym głęboki przekaz: śmierć, śmierć ― powtórzył w duchu ― i czuł w tym słowie zapowiedź własnego nieistnienia. Ponieważ Urszula odeszła, zdobywając się raptem na lekki uścisk (przynajmniej nie kłamali przez to za bardzo), nieistnienie stawało się łatwe, jak nieistotne pociągnięcie.

Podróż pociągiem nie była, jak kiedyś w młodości, rutyną i składnikiem życia, ale wyraźnie jednorazowym aktem. Nieważne drzewa i budynki istniały za szybą, czy się patrzyło, czy nie, ale ich istnienie w mało sensowny sposób nabierało znaczenia, przez to, że znajdowały się między pewnymi dwoma punktami, zaś podróż może się nie powtórzyć. Zatem Tomasz raczej patrzył.

W kolei podmiejskiej konduktorka poszturchała brodatego faceta w brudnej kurtce:

― To nie hotel!

― Co?

― Do jakiej stacji pan jedzie?

Wymamrotał coś. Zostawiła go niechętnie. Na długim rzędzie siedzeń tuż przy Tomaszu, jadącym w wyjściowym płaszczu, umiejscowili się młodzi, zdaje się, artyści. Dziewczyna, drobna brunetka, miała na kolanach keyboard. Jej towarzysz także nosił płaszcz, buzię miał chłopięcą, okrągłą, i należycie wyczesaną fryzurę. Rozmawiali wesoło, swobodnie, ślizgając się po tematach. Panu Dłociliskiemu przyszła na myśl Emilia: co będzie, gdy samotnica z prowincji trafi do miasta na studia i będzie musiała wtopić się w to środowisko znających się, oswojonych, uprzywilejowanych?

― Pociąg się dla nas spóźnił.

― Wiesz, kopsnijmy do galerii.

Kobieta trzymająca kule, może robotnica, rozmawiała z siwym panem, pewnie mężem. Obok niej pani po trzydziestce o włosach długich, kruczoczarnych i rzadkich, wydobywających się spod piaskowej czapki, czytała w skupieniu album z napisem „Storczyki”.

Na jednym z przystanków Tomasz zobaczył osobnika mówiącego i gestykulującego przy rozkładzie jazdy. Kręciła go z komórki dziewczyna. Jakiś amatorski program internetowy.

W centrum konduktorka wyrzuciła brodatego faceta.

― Wypad! Wypad! Mam zadzwonić po policję?

Wytoczył się na dworzec. Pasażerowie komentowali to między sobą, patrzyli na niego i konduktorkę, ale tylko jak na zdarzenie. Tomasz pomyślał, czy nie należałoby zareagować. Przy całej niechęci do tego lumpa, broniąc go, broniłby głównie siebie, ponieważ obaj mają jako obywatele prawo do jeżdżenia koleją. Pan Dłociliski należał do klasy ludzi, którzy powinni dawać pewien wzór postawy.

Znów życie napierało mieszaniną i zbitką zdarzeń, ale czy była tu jakaś literatura, czy potencjalna literatura?

(powrót do odcinka szóstego)

Informacja 11.

(powrót do odcinka szóstego)

Od: marlop@wp.pl do: Adam Chmielewicz <ad.chmielewicz@msw.gov.pl> 05.03.201x 19:10:32 UTC+0100

Wieści z Białegostoku

Witam,

Porządki w Białymstoku idą pełną parą. Zorganizowane przeze mnie bojówki we współpracy z policją oczyściły ulice z osób i połrzeczy, które naruszały prawo i usiłowały zawłaszczyć przestrzeń publiczną. Tymczasem hołota złożona z malarzy, budowlańców i bezrobotnych zniszczyła ogrody pałacu Branickich. Na uniwersytecie jest spokojnie. Bardzo, bardzo potrzeba wsparcia.

Mariusz Łopuchowski

PS. W pracach komitetu mogę brać udział telekonferencyjnie.

Od: no-response@o2.pl do: Tomasz Dłociliski <tomaszdloc@o2.pl> 26.02.201x 10:21:00 UTC+0100

Tomaszu, trzy apartamenty już od 6200 zł za metr!

Tomaszu,

Oferty od zaufanych deweloperów czekają na Ciebie!

(kliknij, by wyświetlić obrazek)

Od: Adam Chmielewicz <adamchmiel@gmail.com> do: Franciszek Kiepura <franekkiep@gmail.com> 22.02.201x 19:21:43 UTC+0100

Jeżewski i DP

Oglądasz Fakty? Dreamprinter pozywa faceta z Wałbrzycha za nieautoryzowany serwis. Sprawdź najlepiej na jutro, czy to legalne. DP może się okazać stronnikiem ludzi dokręcania śruby.

A. Ch.

Od: Anna Krzysztoń <a.krzyszton@mpips.gov.pl> do: Wacław Napiera <w.napiera@mpips.gov.pl> 15.02.201x 12:31:24 UTC+0100

Zbyński i ZUS

Jutro odbędzie się spotkanie z p. Zbyńskim, gdzie zaprezentuje on p. kierownikowi i mojej osobie swoją ofertę dotyczącą likwidacji ZUSu. W związku z tym potrzeba przygotować ekspertyzę obalającą jego argumenty na przyszły tydzień. Przede wszystkim trzeba podkreślić obiektywne trudności z konwersją dokumentacji, głównie papierowej.

Przy okazji, gdyby Pan mógł wysłać do Radomia jakieś ostateczne rozwiązanie, spotkałoby się to z wdzięcznością p. Irzeckiej.

Anna Krzysztoń

starszy specjalista Departamentu Ubezpieczeń Społecznych

Od: Dobrosław Zbyński <zbynski@zbynskiinvestments.pl> do: Julia Skorupa <j.skorupa@mpips.gov.pl> 12.02.201x 15:24:24 UTC+0100

Re: RE: Liquidity - nowe możliwości ubezpieczeń społecznych

Szanowna Pani Minister,

W odpowiedzi na maila zapewniam, że z naszej strony dysponujemy wyselekcjonowanym sztabem młodych, ambitnych ludzi o dobrej motywacji i doświadczeniu. Wymagane jest jedynie zielone światło od Pani Minister i naszego sejmu.

Jak mówiłem nie ma powodu, żeby nasze życie toczyło się według przestarzałych zasad. Pod marką „Liquidity” możemy zlikwidować to, co zbędne w nowych warunkach. Pozwólmy, żeby wolny rynek dał drogę rozwiązaniom zapewniającym seniorom spokojne życie pełne wrażeń bezpłatnie w zamian za udostępnianie informacji marketingowych. Zaznaczam, że byli pracownicy otrzymają od nas odpowiednie uposażenia.

Z poważaniem,

Dobrosław Zbyński

(powrót do odcinka szóstego)

środa, 7 stycznia 2015

Odpowiedź Literackiego Studia Eksperymentalnego na Liebster Award

Zima i sylwester zaskoczyły LSE. Odcinek szósty ukaże się w czwartek. Parafrazując PKP: za utrudnienia w lekturze uprzejmie przepraszamy.

Z przyjemnością informujemy, że nasze Studio Eksperymentalne zostało nominowane przez trzy miłe blogerki do krążącej po Internecie Liebster Award. Zostaliśmy uwiedzeni symboliczną magią jedenastki; nagrodzony ma odpowiedzieć na jedenaście pytań i ze swojej strony nominować tyleż mało znanych blogów, zadając im jedenaście dalszych pytań. Zatem spróbujemy nie zawieść blogosfery.

Adresy blogów, które nominowały "Hakerkę":

Ani jako nudni ludzie, ani jako Studio nie chcemy nużyć Czytelników odpowiedziami na większość pytań. Odpowiadamy blue, że z Żeromskiego czytaliśmy tylko sceny łóżkowe... i to na lekcjach francuskiego. Od bycia bohaterem książki lepsza jest, niestety, rola narratora. W poprzedniej wersji tego posta kolega napisał Sollux Captor (dziękujemy i pozdrawiamy, bo chyba nas czytała), że naszym ulubionym zespołem jest Animal Collective. Myślał, że nie widzimy, ale my doceniamy jego żarcik. Chcieliśmy też ujawnić, kuchnię jakiego kraju lubimy najbardziej, lecz w kwestii, skąd pochodzi pizza mrożona, zdania okazały się podzielone. Fantazyjna czciona na blogu Anabelle jest trochę trudna do odcyfrowania. Zaciekawiło nas pytanie o typ człowieka, niestety trochę zbyt trudne dla nas. Sugestia, że wolimy samotność, jest jakaś smutna.

Nasze nominacje:
Fabuły blogowe:
http://rich-children.blogspot.com/ - za malowniczy i zarazem przejmujący obraz pustki życia złotej młodzieży w Ameryce.
http://poziom-drugi.blogspot.com/ - ponieważ ciekawi nas, jak autorka rozwinie swoją wizję przyszłości (uwaga, blog podstępnie uruchamia własną muzykę na górze ekranu).
http://www.falszywa-obraczka.blogspot.com/ - w uznaniu potencjału w gatunku romansu dla panien młodych i starych à la dwudziestolecie międzywojenne.
Twórczość sieciowa:
http://niepotrzebnaprzygoda.blox.pl/ - za kultywowanie idei zwięzłości.
http://zacharzewska.com/ - za twórczość niezdrową w odpowiadający nam sposób.
Kultura:
http://zielonaczcionka.blox.pl/ - za fajny styl i pisanie o cyberpankach.
https://bloajd.wordpress.com/ - ponieważ autorka napisała, że nikt się do niej nie odzywa na blogu; czynimy to.
http://dtbbth.blogspot.com/ - w uznaniu mroku bijącego z tego blogu, który nas poraził. Propsujemy.
http://bolekczyta.pl/ - ponieważ popiera słusznych pisarzy.
http://werbalizm.blogspot.com/ - za zgrabną werbalizację codzienności.
https://placowkapostepu.wordpress.com/ - za wygrzebywanie ciekawych rzeczy i pisanie w bliskim nam stylu.