niedziela, 5 października 2014

Odcinek pierwszy

Dziesiątego marca przyszła do szkoły z klejącymi się powiekami i przymusem ziewania. W pierwszej chwili nawet nie dało jej do myślenia, że wszyscy uczniowie czekają pod klasą, chociaż spóźniła się prawie dziesięć minut. Poprzedniego dnia zabrakło opiekuńczego wzroku rodziców — mama miała dyżur w szpitalu, tata uczestniczył w jakiejś celebrze na Śląsku w ramach współpracy samorządów (2). Dzięki temu Emilia mogła sobie pozwolić po szkole na trochę dekadencji. Na dywanie wylądowała duża paczka chipsów ze słoiczkiem dipu i litrową butelką Coca-Coli. Na tapczanie pościel leżała od rana w nieładzie.

W powietrzu wisiał wczoraj niepokój: wysoko na niebie szalała się dziwna burza błysków i szumów, wśród których przed zmrokiem krążyły gwiżdżące latające gady. Ale w ciągu ostatnich miesięcy przestano na zwracać uwagę na wiele fantastycznych rzeczy i zjawisk (3).

Córka państwa Dłociliskich planowała spędzić popołudnie i wieczór całkowicie na kablu, połowę w Internecie i na grze w RPG-ową rąbaninę, połowę na rozgryzaniu monadycznych struktur języka Haskell. Chciała teraz spróbować innego paradygmatu programowania.

Życie na kablu potrafiło mieć szczególny narkotyczny urok, w przeciwieństwie do życia na mięsie. Zaczęła stosować to rozróżnienie, by nadać rzeczywistości trochę cyberpunkowego posmaku. Na tamtą stronę szło się po coś nowego ― by osiągnąć coś tak małego jak przedmiot w grze albo tak upajającego jak przełamanie problemu programem ― reguły były zaś zawsze jasne, zimne, nie dopuszczajace nędznych wybiegów. Tutaj dopiero umysł wyzwalał się z przypadkowego ciała. Ale ludzie w większości woleli mięso. Emilia myślała czasem, że człowiek kiedyś przekształci się w kilka podgatunków, jak owady żyjące w koloniach: odmienne osobniki do myślenia, do rozmnażania się i do pracy fizycznej. Oczekiwała tego przyszłego wielkiego mrowiska z mieszaniną fatalizmu i przewrotnej przyjemności, mając przecież zerowy wpływ na bieg historii.

Jedna rzecz była niespodziewana tego wieczora. Parę chwil po dwudziestej drugiej zabrzmiał brzęczyk ― w Kadu pojawiła się wiadomość od Piotrka z klasy humanistycznej — link bez komentarza. Wyświetlił się artykuł na gazecie.pl, mówiący o rozpoczęciu przez pewnego norweskiego reżysera prac nad filmem o trzydziestoletniej kobiecie, która zachorowuje na białaczkę i zaczyna szukać sensu życia. Plotki o szokujących scenach z czarnym pegazem już teraz kazały wszystkim spodziewać się skandalu.

— Hahah — odpisała Emilia.

Dwa tygodnie temu układali razem w bibliotece ironiczny przepis na „ambitny film”: to było dokładnie to. Dziewczyna wróciła do wybijania nieumarłych potworów w grze. Uderzyła ją złość, gdy pojawiła się kolejna wiadomość: jeszcze tylko jeden poziom, myślała, i będzie mogła się wziąć za coś poważniejszego.

― A co słychać tak w ogóle? ― pisał Piotrek.

Emilia w zasadzie nie znosiła takich pytań, na które nie dało się sensownie odpowiedzieć. Coś jednak podszepnęło jej, że może on zrozumie, skoro ją pyta. Hałaśliwe klawisze klawiatury IBM model M, kupionej pół roku temu na eBayu, zastukotały w rytm przytrzaskiwania myśli zdaniami.

― A gram w jakąś głupią grę \\ [= ENTER] Potem chcę się pouczyć nowego języka, jak mi się uda \\ ― Zawahała się. ― Ostatnio ― skasowała to i zaczęła od początku. ― Ale ostatnio źle mi się myśli, biorą mnie jakieś niepokoje \\ tak jakbym nie mogła nie umiała zrobić nic \\ co by było dla mnie ważne potem następnego dnia, rozumiesz. \\ przepraszam, że piszę głupoty.

Zatrzymała się na chwilę, z pustką w głowie: niech on odpisze, powiedziała w duchu. Trochę mu to zajęło. Co on sobie pomyślał?

― To nie są żadne głupoty \\ ostatnio wszystkim udziela się jakaś chora atmosfera. \\ tak jak Sylwii od was z Hnk, nie wiem czy słyszałaś

Emilia uniosła brwi. Wiedziała, kim jest Sylwia Strąkowska ― wysportowana, opalona siatkarka o czarnych lokach, chodząca do jej klasy ― wiedziała też z grubsza, kim jest Hanuka ― przystojny blondyn młodszy o rocznik, noszący odpowiednie dla swej postury eleganckie marynareczki ― ale połączenie tych dwojga wydawało się mało wiarygodne, na tyle, na ile młoda hakerka znała obyczaje swoich kolegów. Emilia nie potrafiła się w tym orientować ― nie była też chyba szczególnie szanowana ― i nie miała nawet pojęcia, czemu Hanuka jest Hanuką, chociaż na pewno należało to do powszechnego zasobu wiedzy.

― Teraz po raz pierwszy ― odpowiedziała.

― Boże :D \\ W skrócie, Sylwia twierdzi od wczoraj, że jest w ciąży z Hnk. \\ i że przyszedł do niej do domu, jak spała i wiesz, wsadził \\ Ale on nic o tym nie wie. \\ i przez to niektórzy mówią nawet o niepokalanym poczęciu

— !!! \\ ojacie, ta nasza szkoła — odpisała po paru sekundach.

— Ale wiesz \\ Ja sobie wyobrażam, jak on przychodzi do niej taki mały i się na nią wspina. \\ Słyszałaś o tym, że mężczyźni jak są mali, to we wszystkim

— Tak jakby \\ Ciekawe, czy też tak ogólnie życiowo.

— Tylko nie myśl, że piszę tak, bo sam jestem wysoki. \\ I że coś chcę ci sugerować co do swoich wiesz

Emilia odruchowo sięgnęła po ciepły kubek z herbatą i skuliła się w czarnym dresie przed monitorem, czekając, aż Piotr się zreflektuje i napisze o czymś innym. Tak jak czasem pod wpływem drastycznego filmu w Internecie, przed oczy wepchnęła jej się migawka męskich organów obu chłopaków, ich luźnej skóry i włosów ― i wydało się jej, że nieskończoność dzieliła ten widok od wszystkiego, co warte, cóż, czegokolwiek. A jednak czuła, że nikt jej nie odgrodzi od dziedziny wrażliwych tkanek człowieka, raczej przeciwnie ― cała zadyszana ludzkość będzie, jak wobec wszystkich, coraz bardziej natarczywa i wymagająca w tym względzie. Emilia przełączyła się na spauzowaną grę, gdzie jej jasnowłosa wojowniczka czekała na łące, z udami i ramionami zbroczonymi krwią. Piotrek napisał jeszcze, że musi już odejść od komputera ― i dziewczyna wiedziała, że spędzi resztę tego wieczoru sama ze swoimi sprawami.

Zeszła jej jeszcze godzina na zdobywaniu dwóch kolejnych poziomów wojowniczki. Potem Emilia nastawiła muzykę w słuchawkach i wzięła się za naukę języka. Internetowy poradnik był napisany w prostym HTML-u, niesformatowanym czarnym tekstem na białym tle. W oknie terminala hakerka próbowała własny kod. Czasem wstawała i chodziła, zamyślona i nieobecna, po ciasnym korytarzu, albo wychylała się przez otwarte okno, próbując wyobrazić sobie monady na tle pokrytego rozbłyskami nieba.

Położyła się w końcu spać przed drugą w nocy.

Rano, pod drzwiami klasy, przez senność i ból kręgosłupa z trudem przedostał się obraz uczniów na korytarzu. Emilia poszukała wzrokiem czarnej koszulki i jasnoblond włosów. Tak najszybciej znajdowała Renatę. Przyjaciółka siedziała na podłodze pod ścianą z dwiema koleżankami i takim Tomkiem. Wszystko to byli metalowcy. Od jednej z dziewczyn, mającej nadwagę, wiało zawsze drażniącą wulgarnością w zachowaniu ― jej widok często nasuwał hakerce ostrzegawcze myśli co do własnej diety ― co najważniejsze, chodziła do klasy C, która widocznie również koczowała na korytarzu. Emilia przywitała się z towarzystwem i, już siedząc, przymknęła oczy jeszcze na chwilę. Zapytała:

― Coś się stało, że nie ma lekcji?

― To tylko pani Wiśniewska... odleciała ― odpowiedziała Renata, podkreślając ostatnie słowo stłumionym chichotem.

― Przyszła pijana? ― Emilia zdziwiona spojrzała w twarz koleżanki. Czy jej się nie wkręca?

― Nie, to co słyszysz. Chirurg Wolniewicz zadzwonił do dyrektorki i powiedział, że wczoraj wszył Wiśniewskiej kacze skrzydła. Domagała się stanowczo, sama je przyniosła w folii. Podobnież potem, jak ją zoperował, wskoczyła na parapet i odfrunęła do Malezji, i zostawiła tylko wizytówkę hotelu w Kuala Lumpur.

― Co ty pieprzysz, Renatka ― odparła Emilia, podnosząc się z trudem z podłogi. ― Powiedzcie mi lepiej, że sama odleciałam i słyszę, czego nie ma...

Przeszła się po korytarzu. Grupka osób z różnych klas skupiała się wokół Sylwii, która siedziała na ławce z czerwoną twarzą skrytą w dłoniach. Cały tułów siatkarki chylił się ku kolanom, jakby straciła siłę w kręgosłupie i tylko opiekuńcze ramię najlepszej przyjaciółki ― Kingi Niepsuj, ubranej w niebieską sukienkę ― powstrzymywało ją od upadku na podłogę. Stojący w kręgu boku chłopcy śmiali się z czegoś ― może właśnie z załamanej dziewczyny. Emilia przypomniała sobie, co jej wczoraj pisał Piotr o dziwnej przygodzie Sylwii z ciążą, i przynajmniej to stało się dla niej odrobinę jaśniejsze. Co nie znaczy, że wiedziała już, co o tym myśleć. Wzdrygnęła się z nieokreślonym uczuciem na myśl o urwanej wczoraj rozmowie. Istniała jakaś nikła możliwość, że Piotrek dziś do niej podejdzie, i czyniło to perspektywę tego dnia ciut bardziej interesującą, przez czystą ciekawość, co ten pan zrobi.

Nie potrafiła za bardzo postawić się w roli Sylwii: bardziej zajmowała Emilię niepewność i nieokreśloność, w jakiej zanurzała się rzeczywistość, tak że realne zajścia i czyste bzdury stały się trudne do odróżnienia. Trudno było nawet powiedzieć, czy ktoś się umyślnie znęca nad szkołą i miasteczkiem, czy po prostu coś martwego się gdzieś wymknęło spod kontroli. Może najdziwniejsza była naturalna łatwość, z jaką przyjęto wywrócenie się znanego świata, i tylko dziwiono się poszczególnym przejawom nowości.

Trzy rozgadane, wymachujące rękami pierwszoklasistki omal Emilii nie potrąciły. Odwracając się i przymykając oczy pod światłem słońca zauważyła, że zbliżają się Róża Kowalczak, gospodarz klasy, i milkliwy Jurek, jej zastępca. Róża była to smukła dziewczyna o długich, brązowych włosach i wyłupiastych oczach. Idąc, stawiała niedbałe kroki w swoich obcisłych jak zazwyczaj dżinsach. Emilia nawet ją lubiła ― dyskutowały ze sobą na różne tematy ― mając odmienne poglądy na większość z nich. Stanąwszy pośrodku, przewodnicząca samorządu powiedziała do oczekującego tłumku:

― No dobra, słuchajcie, byłam w pokoju, mamy trochę bałaganu w budzie ― Róża miała nie wiadomo skąd upodobanie do takich śmiesznych określeń ― ale grono nauczycielskie do czegoś tam doszło, także chyba jest sukces. Pani Wiśniewskiej rzeczywiście nie ma, podobnie jak paru innych osób. Czy i jak... odleciały... to się ustala. Poza tym coś się stało w kotłowni, nie powiedziano nam dokładnie co, to znaczy oficjalnie rury pękły i nie wolno tam chodzić.

― A będziemy mieć teraz biologię? ― podniósł ktoś najbardziej aktualną kwestię.

Zanim Róża odpowiedziała, większa część klasy musiała się wyśmiać z żartu Darka Wysockiego, który przed chwilą oznajmił swoim najgłębszym basem: „kurde, tak se właśnie myślałem, że bym se poszedł do kotłowni, na fajka, co nie”.

― Za chwilę powinien przyjść do nas pan Trzasiuk na zastępstwo. Generalnie myślano, czy by w ogóle nas nie zluzować, ale Kulkowska stwierdziła, że (cytuję) „ani dzisiaj w domu, ani jutro w szkole raczej nie będą mieli mniej nienormalnych warunków”, więc nawet nie ma po co dzisiaj nas wypuszczać.

Rozległy się zniechęcone buczenia i ciężkie westchnienia „o Jezu”. Jurek w tym czasie podszedł do Sylwii Strąkowskiej, przekazując jej widocznie wezwanie do dyrektorki, bo wstały obie z Kingą i odeszły.

Emilia, mniej już senna, zbliżyła się do Renaty; ta ciągle wydawała się ubawiona tym, co dzieje, i białe zęby niemal prześwitywały spomiędzy jej zmysłowych warg.

― I co, wierzysz mi teraz, kobieto? ― spytała przyjaciółka.

Najczęściej bywało między nimi tak, że to Emilia Dłociliska mało co brała na poważnie z wydarzeń w szkole i miasteczku G. (skupiając myśli i wyobraźnię gdzieś daleko), a Renata była tą, co się przejmowała.

― Chyba nie mam innego wyjścia. Zastanawiam się teraz, po jaką cholerę pisałam wczoraj w nocy pracę domową z tej biologii. A mogłam iść wcześniej spać.

― Ja nie pisałam, chyba miałam jakieś trafne przeczucia.

Około ósmej dwadzieścia hałas w budynku liceum zmalał w miarę, jak nauczyciele i zastępcy przychodzili do klas. Emilia była w stanie usłyszeć zbliżający się stukot butów i brzęk kluczy w dłoni pana Trzasiuka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz