niedziela, 19 października 2014

Informacja 4.

(powrót do odcinka drugiego)

Znacznie później zastanawiano się, czy swoje dokonania Darek Wysocki, lepiej znany jako Darson, zawdzięczał bardziej autorskim pomysłom ― czy też podszeptom osób ze swojego otoczenia. Oczywiście (a przynajmniej z punktu widzenia staromodnej fizyki sprzed drukarek czterowymiarowych) coś nie może powstać z niczego, a każdego człowieka tworzą w ostatecznym rachunku jego warunki zewnętrzne. Darek był prostym chłopakiem. Lubił sport, dobrą zabawę, alkohol i jeździć samochodem.

Miesiąc wcześniej, w połowie lutego, był z kolegami w miejscowości L. niedaleko miasteczka G., gdzie tradycyjnie odbywały się imprezy z wjazdem za dziesięć złotych. Tej nocy na parkiecie ruszano się dosyć niemrawo, jak na gust Darka. Kółeczka tańczących miały wokół siebie dużo pustej przestrzeni; znudzone dziewczyny przewracały zaczernionymi oczami; nawet w głosie krzyczącego do mikrofonu didżeja słyszało się, że coś jest nie do końca tak.

― Jakby wszystkich, kurwa, śnieg zatrzymał ― powiedział Darek do Irka.

Wyszedł przed drugą. Stanął sobie kulturalnie na chodniku z krzywych płyt betonowych, wsparł się o barierkę mostu biegnącego nad strumykiem. Metal był oszroniony i śliski. Chłopak zapalił papierosa, czując wyraźnie w żołądku z osiem czy dziesięć szotów wódki zapitych sokiem. Smak dymu nikotynowego na moment przykrył wszystko, co dziś było chujowe. Darek napawał się tą przyjemnością, patrzył to w ciemną noc, to w pulsujący grzmotem i światłem budynek dyskoteki, przemianowanej jakiś czas temu na klub muzyczny.

W chwilę później poczuł wirowanie błędnika, wilgoć i jeszcze więcej zimna. Z trudem powstrzymał wymioty. Nie puści pawia jak jakiś dzieciak, jest profesjonalistą. Po trudnym do określenia czasie usłyszał głos Irka, albo Olka.

― Darson! Nie połamałeś się, mendo!?

Chłopaki widocznie w końcu zrozumieli, że z tej imprezy rzeczywiście nic nie będzie. Podnieśli go ze śniegu; zauważył, że spadł na dno zbocza, na zamarzniętą powierzchnię strumienia. Roześmiał się. A to przygoda! Olek kręcił cały czas film komórką. Potrzebowali teraz kogoś dysponującego samochodem, ostatecznie taksówki. Wydobyli się z rowu, żeby na mostku każdy napisał esemesy do rodzeństwa. Darek zaproponował przejście się kawałek drogą w kierunku ze wsi, w czasie kiedy i tak musieli czekać na odpowiedź. Przy okazji wysikali się pod jakimś wielkim drzewem.

Darek zaklął, kiedy dotknął dłonią swojej kurtki na piersi. Zdał sobie sprawę, że to dziwne uczucie na skórze powoduje spalony materiał, pewnie od papierosa, na który musiał upaść. Zimne powietrze rozdarła skarga chłopaka ― jak on to się teraz starym wytłumaczy. Irek i Olek śmiali się z niego i walili w plecy. Wytoczyli się we trzech na środek jezdni.

― Samochód! ― krzyknął któryś ostrzegawczo.

Auto, świecące podłużnymi reflektorami, zatrzymało się płynnie o dwa metry przed nimi. Chłopaki schodzili pospiesznie z drogi, mogąc teraz przyjrzeć się srebrnej, opływowej maszynie. Był to aston martin, jak zauważył głośno Irek.

Drzwiami dla pasażera wysiadł potężny łysy gość w eleganckim garniturze. Młodzi chcieli zaraz uciekać, jednak szosa była śliska, a pola zaśnieżone. Irek omal nie upadł, wsparł się na ramionach kolegów.

― Co to, panowie, impreza kiepska, się wam nie udaje? ― zapytał łysy. ― Wsiadajcie się do fury, zabalujecie z nami!

Zaproszenie zostało przyjęte zrazu z dużą nieufnością. Facet zapewniał, że zabawa odbywa się w willi kierowcy ― widzieli przez szybę włóczkową czapkę, pod nią młodą twarz z jasnymi wąsami, koleś miał ksywkę Mario ― i dalej, że czysta leje się z fontanny, że mają trawę i dziewczyny, i że zwykle kręcą porno nocami. Chłopaki byli na tyle otumanieni, że nie wiedzieli, jak znaleźli się na tylnym siedzeniu, upchnięci obok rudej laski w topie z błyszczących łusek. Miała duże piersi i nosiła okulary z grubymi oprawkami. Podsunęła im częściowo wypełnione śmieciami po jedzeniu papierowe torby z McDonalda ― na wypadek, powiedziała, gdyby mieli rzygać. Zaoferowała też do dopicia colę z papierowego kubka po łysym, jednak nikt się nie skusił.

Darek znalazł się najbliżej dziewczyny, pachnącej mocno jakimiś perfumami, ale najchętniej usiadłby z drugiej strony przy oknie ― bo właściwie miejsca było tu na dwie osoby, mające dla siebie fotele przedzielone szerokim podłokietnikiem ― i na tym podłokietniku na środku musieli się tłoczyć z Olkiem, kuląc głowy pod sufitem. Radio grało. Ośnieżone drzewa przy brzegach szarobiaławej szosy migały miarowo za szybą. Mario rozmawiał o czymś z łysym, co do Darka prawie nie docierało; dostrzegał natomiast, że po prostu odlatuje, jego świadomość unosiła się płynnie w rytmie melodyjnych bitów z radia i ucieczki drzew, stając się jednością z pędzącym samochodem, droga była tym jaśniejsza, im ciemniejsze było wszystko wokół, i jaśniały nad nią cudownie barwne zorze, sunące z dołu w górę, i Darek czuł, że w tym momencie pojmuje coś straszliwie głębokiego, co, jak mu się zdawało, musi koniecznie zapamiętać na całe życie.

Ruda pytała za plecami ― dosłownie ― młodego Wysockiego, jak spalił sobie kurtkę, i nic go to nie obchodziło. Dziewczyna skomentowała, że kolega musiał sobie nieźle pochlać, i pewnie sztachać się czymś jeszcze.

Samochód skręcił z głównej drogi na podjazd na posesję. Nawierzchnia była tak gładka, że prawie nie czuli jazdy.

Darek uderzył się boleśnie w goleń o kamień obok ścieżki, przy której rosły iglaste krzaczory.

Przed oczami ciągnęły się z lewa w prawo przeszklone ściany, filary z drewna i barierki tarasów, jednych na drugich. Każda drobina światła, padając wśród nocy na okienne tafle, zwielokrotniała się lustrzanymi odbiciami i pomarańczowym iskrzeniem. Wysoko na szczycie wirowała olbrzymia srebrna kula.

Gdy weszli na zamkniętą imprezę, Darkowi zdawało się, jakby wcale tam nie było jego, tylko jakiś ― z trudem by to określił ― manekin. Jego oczy widziały, jak chłopakom nalewano wódki do migających na niebiesko kieliszków. Stały rządkiem na blacie z ciemnego drewna. Wokół stłoczeni ludzie odpływali zbiorowo i każdy z osobna. Drogie ubrania. Elita ― takie było Darsonowskie rozumienie tego słowa. Tłum pachniał mdląco jakąś niesamowitą, zmieszaną wonią.

― Chodź ― zabrzmiał w uchu krzyk łysego.

Szli we dwóch mrocznym korytarzem, gdzie drżała podłoga, a zza szyb z prawej dostawał się blady blask księżyca.

Dłoń łysego była żylasta, uda i lędźwie potężne, nawarstwione mięśniami. Dreszcz, zarazem straszny i ekscytujący, przebiegł wzdłuż kręgów chłopaka.

― Zobaczysz teatr ― powiedział mężczyzna.

Darek poczuł się trochę oszukany. Wystarczyło mu, że go ze trzy razy wywożono ze szkoły na jakieś tam przedstawienia. Jednak szli i wgłębiali się w długą, coraz ciemniejszą przestrzeń.

Potem wznieśli się, chyba po schodach, i w jednej chwili zalało ich znów światło ― światło dziesiątek ognisk, rozpalonych na śniegu ― chodzili między nimi z gałęziami jacyś ludzie w kolorowych kurtkach. Gdzieś w dali, na widnokręgu czerniał sosnowy las.

Łysy mówił Darkowi. Mówił o geniuszu swojego znajomego, którego Mario zatrudnił do reżyserowania ― o zbiorowym objawieniu, mającym przeszyć wnętrze chłopaka ― o skruszeniu sztucznych murów, budowanych w nim od dziecka ― żeby każdemu impulsowi poddawać się od razu. Słuchającemu pozostało z tych wyjaśnień tylko ogólne, mętne wrażenie dziwności.

Tamten nakazał mu zdjąć ubranie razem ze wszystkimi; a wciąż schodziły się kolejne osoby, w większości z drinkiem w ręce. Nagość miała, jak wyjaśnił, wytworzyć pierwotny nastrój na widowni. Chociaż Darek nie czuł prawie zimna, musiał pozwolić owinąć się w przezroczystą folię miłym hostessom, których dotykali wszyscy swobodnie. Właściwie osłonę wykonano z nieznanego dawniej materiału, który dobrze wygłuszał cieplnie, ale przekazywał wiernie wrażenia dotykowe.

Mężczyźni i kobiety kłębili się w kręgu, na śniegu, pomiędzy ogniskami, a grupa postaci o czerwonej skórze wciągnęła do środka na sznurach olbrzymią, szarpiącą się żyrafę. Przy linach łopotały czerwone i białe chorągiewki. Ktoś ogłosił uspokajająco przez megafon, że żyrafa nie jest prawdziwa i nie będzie jej boleć.

Darek mimowolnie osunął się na ziemię, do pozycji siedzącej. Miał jednak jasność umysłu, której był pewien bezwzględnie, i starał się śledzić akcję, żeby łysemu nie wydać się prostakiem. Widział wyraźnie oddaloną o kilka metrów od zwierzęcia parę aktorów. Byli to blondyn w zielonym kostiumie i ciemnowłosa dziewczyna w minisukience. Mówili coś długo, raz jedno, raz drugie, ale nie tak, jak się normalnie mówi, tylko jakby każde słowo oddzielnie.

On powiedział: „patrzyłaś jak uciekałem”. A ona: „nigdy nie czułam, jak tam macałeś”.

Rozległa się muzyka z głośników.

Indianie skrócili sznury i wznieśli noże.

Krew wytrysnęła we wszystkie strony z ciała żyrafy, padając na foliowe odzienia widzów w pierwszych rzędach. Z rozdartych trzewi wypadły czerwone aż w czerń bele słomy ― wijące się w posoce, wężowate jelita, z których ktoś próbował się uwolnić, wciąż się zaplątując ― bijące serce, schwytane przez aktorkę w sukience, by wkładać je sobie do ust. Wzniosły się nieskładne wrzaski. Ludzie w czarnych trykotach wypadli z ciężkimi kocami i pogasili ogniska. Zaroiło się od policjantów w staroświeckich, granatowych mundurach; w rękach dzierżyli coś jakby miecze o metrowych ostrzach.

Później już nic nie było widać poza chaosem cieni kotłujących się w mroku. Krzyki, nie wiadomo, bólu czy rozkoszy, dobiegały ze wszystkich stron. W niebo wzlatywały kominy dymu.

Podziwiając to wszystko półleżąc na ziemi, Darek zaczynał rozumieć wcześniejsze słowa łysego, jakkolwiek one brzmiały. Tutejsze widoki nie różniły się aż tak bardzo od horrorów oglądanych nałogowo przez jednego z kuzynów młodego Wysockiego... jednak teraz chłopak czuł, że coś się przewraca... że w środku ma lód, a potem „niczym” gorąco... że na wskroś przenika go epicka zajawka... że to zajebiste.

Czyjaś ręka wywróciła go na plecy. Usłyszał znajomy głos: trochę zachrypnięty.

― Już prawie koniec ― powiedział łysy. ― Chodźmy do pokoju. Będzie tam paru moich kolegów.

Mężczyzna pomógł Darkowi wstać. Skierowali się w stronę willi, która na tle nocnych ciemności wydawała się ogromna.

(powrót do odcinka drugiego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz