Żółtawe, nienaturalne światło wypełniało laboratorium w podziemiach. Wokół stały sprzęty przywiezione z Niemiec, których wygląd i zastosowanie wpędzały miejscowy, polski umysł w zagubienie. Żel, chyba ze zmielonych niewiniątek, bulgotał głośno w kadziach, jak gdyby zapewniając dokonującemu się tutaj przedsięwzięciu przychylność ciemnych mocy. Dwójka naukowców stała na rampie na środku tego kompleksu. Spośród nich szpakowaty biolog lustrował całość wzrokiem wyrażającym ni to zadowolenie, ni to podskórny niepokój; chemiczka o nienaturalnie spłonionej twarzy obserwowała właściwie to samo, co on, na grafitowo-szarym panelu rozrządu. Cyfry i rzeczy trwały we wściekłej, podsekundowej pulsacji linii. Biel kitlów trwała zwieszona nieruchomo w absolutnej ciszy.
Prawie wprost pod rampą kanciasty klosz otaczał zanurzone w gazie bezwładne ciało. Biolog pomyślał, że podobnie wyglądały w jego dzieciństwie martwe żaby, pływające w brudnej studni do góry brzuchami, nabrzmiałymi powietrzem. Dalej, w epicentrum rozchodzących się promieniście stalowych belek i grubych kabli, stało ― czy raczej wisiało, oplątane przewodami ― stworzenie pokrewne w pewnych szczegółach istocie tkwiącej w kloszu, lecz większe, bardziej barczyste. Głowę wzniosło ku górze. Jego szpary, rozmieszczone regularnie jak na odcisku buta w śniegu, powoli rozszerzały się w miarę drażnienia lekkim napięciem.
Mężczyzna postukał palcem w blat, ale jego współpracownica już zorientowała się w sytuacji; dotykała tablicy w różnych miejscach, wywołując reakcje różnych obiektów w laboratorium. Klosz z jednej strony, a z drugiej platforma z dużym stworzeniem jechały po szynach ku sobie. Kończyny biologa wykonywały płynne, bezwiedne ruchy odprężenia. Kolor suchego powietrza przesuwał się ku barwie gliny. Nagle rozdarł je pisk tarcia metalu o metal: kobieta grymasem dała znać, że kontroluje to.
Nastąpiło spotkanie. Większa istota wzdrygnęła się gwałtownie, kiedy pękło szkło i mniejsza przywarła do niej, wyrzucona uderzeniem eksplodującego gazu. Wiła się ― być może ożyła na chwilę ― a wokół wzniosła się chmura szlamowatych zarodników.
Już sztywniejąc z powrotem, małe stworzenie przygarbiło się nieco, i trąciło drugie trzy razy, to zgiętymi kończynami, to wyprostowanymi. Nie otrzymało jednak odpowiedzi. (15.)
(powrót do Informacji 13.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz