Na peronie znajdował się żółty znak z napisem:
Sieć trakcyjna pod napięciem!
Dotknięcie grozi ŚMIERCIĄ!
Tomasza uderzyła ta koncentracja twórców znaku dokładnie na tym, co najważniejsze. Czego to nie można uzyskać od większości ludzi, jeśli ich postraszyć tym właśnie. Wydało się Tomaszowi, że tkwi pod tym głęboki przekaz: śmierć, śmierć ― powtórzył w duchu ― i czuł w tym słowie zapowiedź własnego nieistnienia. Ponieważ Urszula odeszła, zdobywając się raptem na lekki uścisk (przynajmniej nie kłamali przez to za bardzo), nieistnienie stawało się łatwe, jak nieistotne pociągnięcie.
Podróż pociągiem nie była, jak kiedyś w młodości, rutyną i składnikiem życia, ale wyraźnie jednorazowym aktem. Nieważne drzewa i budynki istniały za szybą, czy się patrzyło, czy nie, ale ich istnienie w mało sensowny sposób nabierało znaczenia, przez to, że znajdowały się między pewnymi dwoma punktami, zaś podróż może się nie powtórzyć. Zatem Tomasz raczej patrzył.
W kolei podmiejskiej konduktorka poszturchała brodatego faceta w brudnej kurtce:
― To nie hotel!
― Co?
― Do jakiej stacji pan jedzie?
Wymamrotał coś. Zostawiła go niechętnie. Na długim rzędzie siedzeń tuż przy Tomaszu, jadącym w wyjściowym płaszczu, umiejscowili się młodzi, zdaje się, artyści. Dziewczyna, drobna brunetka, miała na kolanach keyboard. Jej towarzysz także nosił płaszcz, buzię miał chłopięcą, okrągłą, i należycie wyczesaną fryzurę. Rozmawiali wesoło, swobodnie, ślizgając się po tematach. Panu Dłociliskiemu przyszła na myśl Emilia: co będzie, gdy samotnica z prowincji trafi do miasta na studia i będzie musiała wtopić się w to środowisko znających się, oswojonych, uprzywilejowanych?
― Pociąg się dla nas spóźnił.
― Wiesz, kopsnijmy do galerii.
Kobieta trzymająca kule, może robotnica, rozmawiała z siwym panem, pewnie mężem. Obok niej pani po trzydziestce o włosach długich, kruczoczarnych i rzadkich, wydobywających się spod piaskowej czapki, czytała w skupieniu album z napisem „Storczyki”.
Na jednym z przystanków Tomasz zobaczył osobnika mówiącego i gestykulującego przy rozkładzie jazdy. Kręciła go z komórki dziewczyna. Jakiś amatorski program internetowy.
W centrum konduktorka wyrzuciła brodatego faceta.
― Wypad! Wypad! Mam zadzwonić po policję?
Wytoczył się na dworzec. Pasażerowie komentowali to między sobą, patrzyli na niego i konduktorkę, ale tylko jak na zdarzenie. Tomasz pomyślał, czy nie należałoby zareagować. Przy całej niechęci do tego lumpa, broniąc go, broniłby głównie siebie, ponieważ obaj mają jako obywatele prawo do jeżdżenia koleją. Pan Dłociliski należał do klasy ludzi, którzy powinni dawać pewien wzór postawy.
Znów życie napierało mieszaniną i zbitką zdarzeń, ale czy była tu jakaś literatura, czy potencjalna literatura?
(powrót do odcinka szóstego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz