Pif!... Paf...!
Dwa strzały z pistoletu rozległy się niemal równocześnie. Jedna z kul uderzyła w grubą żeliwną rurę, która niemal zasłaniała jedną ze ścian kotłowni. Drugi pocisk rozbił baniasty klosz ściennej lampy wiszącej przy wejściu. Kilka ze szklanych drzazg wbiło się w skórę stojącego w drzwiach Dawida Jończyka. Półmrok ogarnął połowę wnętrza. Chłopak syknął.
― Któryś z panów musi iść po apteczkę ― powiedział Filip Gruchała, trzymający broń.
Ton jego głosu bez cienia wątpliwości świadczył, że spodziewa się posłuszeństwa po dwóch mężczyznach, którym przypadła rola strażników zakazanego podziemia. Pan Bogusław, szkolny konserwator w tureckim swetrze, spojrzał na wuefistę Kowalskiego ― ten także miał w dłoni pistolet.
― Niech pójdzie ochotnik z młodzieży ― zawyrokował wuefista Kowalski. ― My się nie poddajemy*. Co by z nas byli za pracownicy?
Skoro inaczej się nie dało, Daria z II C wyprowadziła protestującego rannego na zewnątrz. Podczas gdy dwuosobowa „straż tylna” wiodła za nią wzrokiem, w umyśle Krzyśka, mózgu operacji, trwała intensywna praca. Tamci byli już poinformowani o upadku dyrektorki. Niezależnie od tego, czy uczniom uwierzyli, czy nie, wieść znieśli heroicznie. W każdym razie za nic nie chcieli pozwolić na przeszukanie kotłowni, dokąd wstęp był ― na mocy słów pani Kulkowskiej ― zakazany. Skutku nie przyniosła groźba siły, więc może zadziała propozycja korzyści? Krzysiek Jaworski zdawał sobie sprawę, że nie ma dorosłym wiele do zaoferowania. Pozostawał blef. Taki blef, w którym pozostali będą mogli wziąć udział bez dodatkowych ustaleń, nie wiedząc o jego zwodniczej naturze.
― Nam nie potrzeba pośpiechu ― powiedział do swoich towarzyszy.
― Pełne racji słowa, prezesie ― odrzekł sarkastycznie wuefista Kowalski. ― Jak to mówią, kara może nierychliwa, ale sprawiedliwa.
― Rzeczywiście są szybsze rzeczy, proszę pana.
― Na przykład co?
― Śmigło...wce... ― (No właśnie!) ― Atak śmigłowcowy. Nie powinienem był tego mówić, ale już przepadło.
― Czego nie mówić!? Co przepadło!? ― wyrwały się chłopaki.
Jedynie Filip Gruchała dzierżył wciąż broń spokojnie i pewnie. Zaskarbiał sobie tym uznanie mózgu operacji.
― Załatwiłem nam poparcie pana Chojnackiego ― przyznał niechętnie Krzysiek. ― Jego eskadra ma nas ostrzelać z powietrza, jeśli nie wyślę odpowiedniego kodu esemesem. Automat będzie czekał do piętnaście po dwunastej.
― Kto nauczył dzisiejszą młodzież tak kłamać! ― zawołał pan Bogusław, gwałtownie złapawszy do ust powietrze.
― Prawda? ― zgodził się pan Kowalski.
Mimo tej okazywanej pewności siebie zdawał się lekko drżeć. Może Krzyśkowi się to przywidziało w półcieniu.
― Ale nie ma powodu do paniki, jeszcze ponad dziesięć minut ― rzekł chłopak. ― Ostrzegę was, kiedy zostanie kilkanaście sekund. Ostatni zatrzaśnie drzwi i zablokujemy je przewróconą ławką. ― Tutaj mózg operacji rzucił lodowate spojrzenie swych oczu w głąb kotłowni. ― Planowałem pozostawić tę rozgrywkę na koniec, ale trudno, karty są odkryte, podziwiajcie.
― Łajdaku...! ― szepnął mimo woli szkolny konserwator.
To była ciężka chwila. Oblicza młodych mężczyzn zmarszczyły się, ich miny spoważniały. Krzysiek Jaworski położył rękę na ramieniu Filipa. Przywódca uśmiechał się. Nie męczyło go wahanie, czy zadać śmierć.
W tym czasie jego siostra wróciła z apteczką do Dawida Jończyka, siedzącego w zagłębieniu terenu pomiędzy boiskiem a piwnicznymi okienkami liceum. Wśród pięciu uczestników płci męskiej Daria była jedyną kobietą, jaką dopuszczono do udziału w owej niebezpiecznej przygodzie. Bystra, świeża i gadatliwa, miała warkocz brązowy i oczy błyszczące. Teraz jednak nic w Darii Jaworskiej nie zakłócało skupienia, z jakim wyjmowała odłamki ze skóry chłopca, który zaciskał zęby, by nie ujawniać bólu. Delikatne dłonie dziewczyny tamowały krew watą nasączoną wodą utlenioną.
Dawid zwrócił na sanitariuszkę wzrok pełen nie całkiem przytomnej wdzięczności.
― Dziękuję, Dario ― powiedział cicho.
― Nie ma za co, i nie wzdychaj. Módl się, żeby ci wojenne blizny nie zostały ― odparła, zbierając swoje rzeczy, lecz usta zadrgały jej figlarnie.
Zaś Krzysiek Jaworski zawołał ostro:
― Bez narad, panowie!
Wuefista Kowalski usiłował nachylić się do pana Bogusława, nie tracąc wizualnej kontroli nad wejściem. Chciał najwidoczniej porozumieć się z konserwatorem. Nie raczyli zareagować na żądanie chłopaka ― postanowił więc błyskawicznie, dzięki nieomylnemu podszeptowi instynktu.
― Brać ich ― rozkazał.
Dwa słowa wystarczyły, aby młode ciała runęły z impetem w ciemność. Atak był tak nagły, że obaj mężczyźni odruchowo spróbowali się chronić, odskakując w kierunku ściany. Wuefista Kowalski wygramolił się na piecu i głośno syknął. Napastnicy złapali ich od tyłu i przycisnęli do podłogi.
― Nie ruszać się, bo strzelam ― oznajmił Filip Gruchała, stojący teraz dumnie na środku.
Znalazł się zaraz pięćdziesięciometrowy przedłużacz, którego kabel posłużył jako sznur do związania jeńców. Gdy tylko ukończono tę czynność, rozpoczęto z kolei przesłuchanie.
― Co tutaj było takiego do ukrycia? ― pasjonował się Krzysiek. ― Co próbowano schować przed całym światem w tym lochu...? Pęknięte rury! Dobre sobie!
Więźniowie nie odpowiadali. Przyglądali się bezradnie, jak Hubert i Szymon przeszukują zakamarki pomieszczenia. W najdalszym kącie zza wiadra wydobyli ciężki garniec z kamionki. Był straszliwie ciężki i musieli go unieść we dwóch.
― Będziecie kisić kapustę czy ogórki? ― roześmiała się od progu powracająca Daria, za którą powoli szedł Dawid.
― Tu chyba jest niekiszone złoto ― powiedział Szymon, odsunąwszy pokrywę.
― W grę wchodzi tylko podział po równo ― zastrzegł natychmiast Hubert.
― O, o! ― wtrącił przywódca. ― Teraz macie przypływ zapału. Jak mówiłem wam: chodźcie, to nie pamiętam, żebyście się tak rwali!
Przerwał, bo musiał przecież wysłać esemesa do śmigłowcowego automatu. Nadzwyczaj powoli i uważnie wpisał na klawiaturze ekranowej „Pokaze Ci cos mega po szkole” oraz wybrał Alę, tę szalejącą za nim blondynkę z technikum, jako adresatkę.
― A pan Chojnacki nie będzie chciał przypadkiem otrzymać swojej działki?
Troszczył się o to, jak można się domyślić, pan Kowalski.
― Owszem ― odrzekł Krzysiek. ― W tym właśnie sęk. Ale to nie będzie więcej niż połowa ― zapewnił pospiesznie. ― Macie tu coś jeszcze schowanego, panowie? Co?
― Jajo ― mruknął pan Bogusław. ― I trupa.
― Ale żarty to się ich trzymają! ― wzburzył się Filip Gruchała.
Szymon, ten niepoprawny materialista, z niewzruszonym opanowaniem układał na podłodze monety obok sztuk biżuterii. Krzysiek zarządził, aby przyspieszyć akcję i szukać fantów dokładniej. Kotłownia nie należała wszak do dużych. Znajdowały się tutaj dwa piece: węglowy i olejowy, jednak tego pierwszego już w zasadzie nie używano. Oprócz nich przestrzeń wypełniały pompy do wody i oleju oraz wielki białawy zbiornik paliwa. Jeszcze niedawno, kiedy panowały mrozy, pan Bogusław przychodził tutaj nad ranem i naciskał czerwony pstryczek włącznika, inicjujący rozpalanie ognia. Woda pobierała ciepło z kotła i przemieszczała się ku górnym częściom instalacji, gdzie wypełniała grzejniki w całym budynku. Tutaj, na dole, przez obecność owej plątaniny rur i urządzeń było duszno i ciasno. Ludzie młodego Jaworskiego z trudem unikali ciągłego ocierania się o siebie.
I tak za którymś razem Hubert zaczepił bluzą o drzwiczki starego pieca węglowego. Zaskrzypiały i otworzyły się w jednej czwartej.
― O, tutaj coś jest!
― Ja też znalazłam, tu pod pompą! ― zawołała Daria.
Bogusław nie kłamał. Hubert wydobył z paleniska skórzastą piłkę znacznie większą od ludzkiej głowy. Pomimo swej elastyczności przedmiot uporczywie zachowywał kształt świadczący, że mają do czynienia z jajem jakiegoś stworzenia. Znalezisko Jaworskiej okazało się bardziej makabryczne. Były to zawinięte w worek zwłoki dziecka (jak wskazywał pierwszy ogląd) z wielkimi oczami. Śliska szara skóra pachniała trawą i czarną ziemią, chociaż woń wydawała się Darii jednocześnie słodka w trudny do opisania, ohydny sposób. Coś w tym truchle kojarzyło się z tamtym jajem.
Ale Krzysiek, jako mózg operacji, póki co zakazał kolegom głośnego rozważania, co właściwie znaleźli. Zabawili tutaj dość długo. Wymknęli się wszyscy gęsiego z łupami, pochyleni w sposób charakterystyczny zapewne dla włamywaczy do egipskich grobowców. Na końcu Szymon zgasił światło. Biżuteria dzwoniła mu w kieszeniach. Pan konserwator i wuefista Kowalski mieli przed sobą dużo czasu na zacieśnianie znajomości.
* Jeśli Czytelnik zechce, może czytać „my się stąd nie ruszamy”, co przesunie konwencję tego fragmentu o dobre parę dziesięcioleci naprzód.
(powrót do odcinka czwartego)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz