Pan Trzasiuk przybył do liceum w G. rok temu, chyba świeżo po studiach. Uczył kilka klas historii i znany był zwłaszcza ze swojego niekonwencjonalnego wizerunku. Zwykle spóźniał się o dobre pięć minut; prawie zawsze bezmyślnie żuł gumę, co wydymało jego pucołowate policzki, uświetniane przez ryżą bródkę biegnącą od ucha do ucha.
Na jego lekcjach najważniejsze były ciekawostki oraz opisy bitew, które chętnie „rozgrywał” kredą na tablicy. Emilia Dłociliska sądziła, że pan Trzasiuk z trudem się powstrzymuje przed podzieleniem uczniów na dwie armie i poprawianiem błędów Napoleona.
Gdy tylko wszyscy weszli do sali, miejsce przy biurku zaczęło okupować trzech chłopaków z klasy maturalnej, którzy przyszli do nauczyciela z jakąś prośbą. Trzęśli się przy tym, chichocząc, i szturchali jeden drugiego.
Ich miejsca były z przodu przy oknie. Oficjalnie przychodzili zamiast godziny wychowawczej na dodatkowe lekcje z biologii, by przygotować się do egzaminu. Trzeba przyznać, że podczas zajęć nie wyglądali na zbyt zajętych, a Emilia i Renata Walczak zajmowały miejsca tuż za nimi. Najbardziej znany i głośny był spośród nich Darek Wysocki. Niejeden chłopak w szkole zazdrościł mu śladów szorstkiego zarostu na twarzy. Nie brakowało także dziewczyn zauroczonych posągowym ciałem Darka, chociaż on sam wyraźnie wolał męskie towarzystwo.
― No dobrze ― powiedział pan Trzasiuk ― jak wiecie, będę miał z wami lekcję, bo pani Wiśniewskiej nie ma w szkole. Cóż, za moich czasów skrzydeł to można było tylko od Red Bulla dostać.
Emilia mogła obserwować, jak uczniowie ― nie wszyscy się nawet rozpakowali, plecaki leżały na ławkach i pod nimi ― drżą w wesołości. Sama też parsknęła, prawie tego nie zauważając.
― Przy czym w tym czasie, co nam jeszcze został ― ciągnął historyk ― ja się właściwie usunę, a koledzy pokażą wam teraz spektakl.
Nie pofatygował się tym razem nawet po drewniany wskaźnik, którym miał w zwyczaju udzielać głosu.
Jakieś trzydzieści osób par oczu było teraz zwróconych na chłopaków. Po bokach jasnowłosego Dariusza stanęli krępy brunet z dużym nosem oraz blondyn z uśmiechem jakby przybitym do masywnej żuchwy. Emilii zdawało się, że Irek to był ten pierwszy, a Olek to drugi. Olek położył na swojej ławce telefon Samsung, włączywszy muzykę (4). Malutki głośnik wypełnił dokładnie przestrzeń suchymi, rytmicznymi uderzeniami i śpiewem piosenkarza.
― Mamy dla was coś specjalnego! ― zaczął Irek. ― Cała sala przeżywa, nie ma zamuły!
Młoda hakerka uderzyła łokciem Renatę: przy biurku pan Trzasiuk nieznacznie kiwał głową w rytm muzyki. Pomiędzy kolegami Darek wywijał tułowiem, mając ręce wzniesione. Irek z Olkiem tańczyli przy podłodze coś bliższego breakdance. Dziewczyny usłyszały za sobą śmiechy i okrzyki:
― Dawaj!
― Mogę cię – zabić ― grzmiał Darek, oddzielając słowa. Olek upadł przed nim.
― Błagam na kolanach, zostaw mi moje nędzne życie!
― Rozetnę tobie skórę i zerwę jak ze świniaka! ― huczał tamten coraz bardziej dramatycznie, nie przerywając pląsów. ― Odetnę język nożem i obmyję się w wytrysku krwi!
Zatrzymał się, by zrzucić czerwoną koszulę w kratę. Zaświecił okazały nagi tors ze srebrnym łańcuszkiem; ubranie wylądowało pod tablicą. Pan Trzasiuk otworzył usta, by zaraz je zamknąć i przybrać wyraz zdystansowanej uwagi. Ruda Julka, siedząca obok milkliwego Jurka, zapiszczała głośno. W środkowym rzędzie chłopaki rytmicznie klaskali.
― Oszczędź mnie ― krzyknął Olek. ― A dam ci... Przemka!
Cisza panowała na widowni, kiedy ruszyli we dwóch z Irkiem w stronę przerażonego Łukiewicza ― nie mogącego chyba uwierzyć w to, co się dzieje. Był duży, ale słaby fizycznie. Zrzucili mu piórnik i zeszyt w krótkiej szarpaninie, i zaczęli prowadzić ku prężącemu się Darkowi.
― Oni to grają? ― zapytała Renata, patrząc na tę scenę.
Że nie, co do tego Emilia nie miała wątpliwości. Wzbierał w niej niesmak ― to było jej środowisko, w takim czymś uczestniczyła, taką się stawała. Od wewnątrz paliło ją atawistyczne współodczuwanie strachu tej osaczonej istoty. Wiedziała, że coś powinno się zrobić. Wciąż jednak siedziała na szkolnym krzesełku, nie mogąc powziąć postanowienia.
― Witamy kolegę ― zawołał Darek do Przemka, niestawiającego już oporu. ― Pokażemy ci trochę dorosłego życia! Dawaj gacie!
Ręce Przemka posłusznie powędrowały w stronę guzika spodni, schyloną głowę próbował ukryć przy piersi, i wydawało się, że widać łzy na policzkach. Podłogowe linoleum zapiszczało pod przesuwanym krzesłem. To podnosił się Jurek. Kiedy już przeciskał się za siedzącą koleżanką, wstały kolejne osoby. Emilia przez moment myślała, że może Renatka pójdzie i wtedy ona podąży za nią, kiedy będzie mieć wolne przejście.
Zebrało się z pięciu chłopaków oraz Frania, kanciasta dziewucha ze wsi, której każdy trochę się bał.
― Darson, czy ciebie pogrzało!? ― ryknęła, przekrzykując muzykę.
― Moje giermki, atakują nas rycerze Romeo ― zareagował Darek, depcząc spodnie ściągnięte z Przemka. ― Niech nie przerywają naszego obrzędu!
Irek z Olkiem zatrzymali uczniów próbujących przerwać przedstawienie i zaczęli się z nimi wykłócać, zasłaniając przejście rozpostartymi ramionami. W czerwieniejącej Emilii pojawiały się wciąż nowe argumenty powstrzymujące ją od powstania ― a wszystkie mięśnie były już napięte ― ale czy jest tam jeszcze potrzebna? Pan Trzasiuk chyba udawał, że go nie ma; Renata wyciągnięta na ławce przyglądała się; Róża Kowalczak, siedząca przecież na samym przedzie, podpierała twarz rękoma, minę miała nadąsaną i nie wiadomo, co sobie myślała.
Jedyne, na co się Emilia Dłociliska zdobyła, to analiza sytuacji: była pewna, że Darek nie oszalał, zgrywał się zbyt wyraźnie: po prostu chciał usunąć granice gry, w której wszystko mu wolno. Jednak mało kto w tej sali zdawał się to jasno pojmować.
Nerwy zaczynały puszczać pomocnikom reżysera. Obrzucali przeszkadzających mało wymyślnymi obelgami, podczas gdy Jurek coraz bardziej podnosił głos. Za ich plecami Darek zmusił Przemka do uklęknięcia i kręcił przed nim biodrami, sam prosty jak struna. Perlisty śpiew tancerza nakładał się na szybki amerykański rap, dobiegający teraz z telefonu, co tworzyło dziwnie fascynujący chaos dźwięku.
― Czekałam jak we śnie ― żebyś ty objął mnie! Więc wszystkim na złość ― przetańczmy tą noc ― bo życie tak krótkie jest!
― Idziemy tam? ― usłyszała Emilia głos Renaty.
Poszły. Z pomocą ruszyło już kilka kolejnych osób; inni podnieśli się na miejscach, żeby łatwiej obserwować. Przed rozjuszoną Franią i chłopakami rozstępowali się Olek z Irkiem. Darek zostawił Przemka i powoli się wycofywał. Wyglądał, jakby nie przygotowywał się na taki obrót zdarzeń.
― Nie wszyscy naraz! Gdzie wasz honor!
Nagle coś zmieniło się w powietrzu.
W następnej chwili patrzący, i uczestniczący, i przerywający, i Przemek ― wszyscy zorientowali się, że komórka Olka zamiast grać, dzwoni. Blondyn rzucił się odebrać.
― Mam lekcję, nie mogę rozmawiać.
― Wychodzę ― oświadczył natychmiast Darek i zniknął za drzwiami ze swoją koszulą w ręku.
― No, kupię trzy, jak będę wracał. To na razie.
Policzki Olka były rumiane, gdy się rozłączał.
― Mama? ― zapytał ktoś z tyłu i wśród siedzących rozległy się śmiechy.
Przemek kończył właśnie zakładać spodnie i speszył się, kiedy znów znów zwróciły się na niego spojrzenia. W milczeniu rozepchnął kolegów i uciekł do ławki, by pakować swoje porozrzucane rzeczy. Renata poszła próbować z nim rozmawiać, podczas gdy większość pozostałych zaczęła, z niejakim ociąganiem, wracać na miejsca.
Znów zerkano w stronę nauczyciela. Pan Trzasiuk nerwowo bawił się kilkoma długopisami.
― Jak rozumiem, to jest już koniec przedstawienia... ― powiedział. ― Renato, sprawdź, czy Przemek czegoś nie potrzebuje, bo wygląda nieswojo. Pewnie wolałby, żeby taka ładna koleżanka wystąpiła w roli kolegi Wysockiego.
Hakerka stała właśnie nad burzą żółtych włosów przyjaciółki, pochylonej nad Przemkiem, i była tu właściwie nie wiadomo po co. Jeżeli Trzasiuk był idiotą robiąc takie uwagi, to Emilia czuła się czymś jeszcze gorszym w stosunku do swych oczekiwań. Chciała stać zawsze wolna, dumna, szlachetniejsza od większości. Okazywało się, że była bezsilna i bezwolna, kiedy wszystko wokół działo się samo i sterowało nią. Oglądała w duszy stale te same momenty z ostatnich dziesięciu minut, rozpaczliwie nakazując sobie coś zrobić, coś okazać, ale rzecz jasna nie mogła już siebie posłuchać. A jednocześnie połową umysłu wciąż postrzegała Przemka, który z wielkim trudem mógł podnieść wzrok na Renatę.
Emilia nie miała pewności, czy umiałaby tak komuś pomóc.
W klasie zaczęła się wymiana zdań. Pierwszy odezwał się Paweł Tucha; Koku, jak zwykle nań wołano, miał zwyczaj mówić, co myśli (chociaż wymawiając niewyraźnie większość spółgłosek) i jako jeden z pierwszych poszedł przed chwilą za Jurkiem.
― Ja się domagam, żeby Darka ktoś zbadał. To, co widzieliśmy ewidentnie świadczy, że coś jest z nim nie tak!
― Nie zgodzę się ― sprzeciwiła się Róża, przewodnicząca samorządu. ― Ja cały czas starałam się to traktować jak poważne przedstawienie. Może i było zbyt brutalne jak na szkołę, ale czy nie robi na was wrażenia to, że Darek coś takiego zaplanował? Czasem trzeba się wysilić i poszukać drugiego dna.
― No i gdzie tu masz drugie dno?
― Może chodziło o to, żeby nami wstrząsnąć, zmusić do namysłu? I jeszcze jestem pewna, że niektórzy widzą coś niestosownego głównie w tym, że to było między mężczyznami.
W tym czasie Renata odwróciła się od Przemka z wyrazem lekkiego szoku, który ustąpił zaraz zniechęceniu. Emilia przeszła z nią z powrotem między ławkami, zaledwie zwracając uwagę na dyskusję, jaka toczyła się dalej z udziałem nawet pana Trzasiuka.
― Co on ci takiego powiedział?
― Potem może ci powiem ― odparła cicho blondynka.
― On zamierza coś zrobić? Pójść do kogoś?
― Wiesz, trudno mi coś o tym powiedzieć na podstawie tego, co on mówi. Chyba sam dobrze nie wie, trudno się dziwić. Nie jest z nim dobrze.
Emilia czuła, że jej dopytywanie się niczemu nie służy, ale i nie mogła odpędzić myśli, że z nią również nie jest dobrze. Dotarłszy na swoje miejsce przyległa głową do ściany i prosiła jakąkolwiek wyższą instancję, jaka mogłaby istnieć i mieć wpływ na sprawy, by ta lekcja się już skończyła. Przypominała sobie różne przypadki, jak tutaj i tym bardziej w gimnazjum dręczono nielubianych uczniów, chociaż zawsze wyglądało to bardziej ― prymitywnie. Chciałaby już żyć w dorosłym, normalnym świecie, nawet jeżeli będąc tutaj można było wątpić w jego istnienie.
Otworzyła przed sobą okno, żeby słyszeć nawoływania ptaków i szum samochodów z ulicy. Były tam jeszcze nowe, obce, plaszczące odgłosy, i Emilia wzdrygnęła się. Czekała jednak.