niedziela, 7 grudnia 2014

Informacja 10.

(powrót do odcinka piątego)

Im bardziej zbliżała się godzina snu, tym silniejsze dręczyło go napięcie. Łóżko stało już pościelone. Pokój oświetlała tylko lampka nocna ze Spidermanem, którą Piotrek dostał mając dziewięć czy dziesięć lat. Niewiele z jej jasności docierało w kąt, gdzie osiemnastolatek usiłował uporządkować myśli, wyciągnięty na wznak na miękkiej kołdrze.

Koniec dnia oznaczał zawsze niedosyt i strach przed utratą kawałka czasu na zawsze. Najbardziej niepokojące, że być może wykorzystując czas inaczej dałoby się go ocalić. Pytanie, co należało robić i na czym powinno polegać osiągnięcie właściwej pełni życia. Czy na dokonywaniu czynów widowiskowych i awanturniczych? Na nauce? Na zdobywaniu pieniędzy? (Tu czuł się na straconej pozycji). Dobrze byłoby to wiedzieć rzetelnie i na pewno.

Miał ataki czułości do niej. Czy można mieć w ogóle ataki czułości? W wyobraźni gładził jej kręcone włosy koloru miodu. Po chwili mierzwił je gorączkowym ruchem. (Kto wie, czy ona nie chciałaby zachować dziewictwa do ślubu). Postrzegał siebie jako inteligentnego, mocnego, powinna zatem mu ulec, ale w innych momentach czuł się całkiem słaby, bez szans w życiu, na cokolwiek.

Czy wyszła wtedy z sali tak sobie czy też jego, Piotrka, unika? Mogłoby być tak albo tak. Najgorzej byłoby tkwić w niepewności ― i właśnie w ten sposób, na złość, układała się sytuacja. Istniało jeszcze jakieś prawdopodobieństwo, że ta informatyczka od podłączania myszy coś zobaczyła w zwalistym, dziecięcym brzydalu ze swojej klasy. Już wczoraj Piotrek ją przy nim widział. Durnota. Durnota ― że go do niej ciągnie ― albo że mu takie rzeczy do głowy przychodzą.

I tak nie uda mu się zasnąć zbyt prędko, to pewne: wziął zeszyt i zaczął pisać, żeby się nieco uspokoić:

Do punktu docelowego zmierzałam windą towarową. Towarzyszyli mi członkowie Gwardii Imperialnej. Choć wiedziałam, że są istotami żywymi, moje zmysły i intuicja sugerowały, by umieszczać ich w jednym zbiorze wraz z droidami i innymi elementami ruchomego inwentarza. Hełmy i płaszcze całkowicie wykluczały ustalenie ich rasy, nie odzywali się, więc nie poznałam ich głosu. W ciemnej windzie nie czuć było ich potu. Jedynie moja woń, ozon i smar.

Gdy winda się zatrzymała, jeden z nich dotknął niedbale jej pulpitu i drzwi się otworzyły. Wyszliśmy razem, lecz ja zmierzałam dalej. Oni pozostali przy drzwiach windy.

Nie widziałam wcześniej takiego pomieszczenia. Przypominało planetarium, ale światło bijące z kopuły było nieprzyjemne dla moich oczu: niezwykle rażące i intensywne. Otaczał mnie osobliwy ogród, pełen roślin o ciemnofioletowej barwie, które w słabszym świetle wydałyby się czarniejsze niż cokolwiek na mojej rodzimej planecie. Nie mogąc patrzeć w niebo skupiłam się na ścieżce. Na szczęście nie odbijała światła. Udając, że nic mi nie przeszkadza zmierzałam do środka ogrodu. Na jego środku stał dziwny gwelficki fotel z czerwonymi nogami i lustrzanobiałym metalicznym oparciem. Nie byłam w stanie powiedzieć wiele więcej ponad to, że nie pasował do siedzącego na nim mężczyzny.

Jego czarna tunika z kapturem mogłaby należeć do najuboższego mieszkańca galaktyki. Domyślałam się, że czerń jest uzyskana z dość taniego granatowego barwnika, pochodzącego prawdopodobnie od głowonogów z Kamino, lub innej ciepłej, oceanicznej planety. Pomyślałam o Kamino nie bez powodu. Mężczyzna, z którym miałam rozmawiać, był produktem tamtejszych uczonych. Klonem poprzedniego władcy Imperium. Każda zmiana dokonana przez badaczy z Kamino była wraz z dawnym Imperatorem dokładnie przemyślana. Obecny był jego wersją ulepszoną o materiał genetyczny Lorda Vadera. Dygnitarze Imperium uważali nowego władcę za najpotężniejszą istotę, jaka kiedykolwiek istniała i sądzili, że źródłem tej potęgi jest potęga imperialnej nauki. Miałam odmienną opinię. Palpatine wiedział zbyt dużo o ciemnej stronie mocy, by uwierzyć, że można ją sprowadzić do materiału genetycznego. Jego pomysł musiał być całkiem inny. Prawdopodobnie tworząc klona takiego, a nie innego, zaszczepił mu skłonność do gniewu i nienawiści do twórcy. Ta nienawiść jest źródłem jego mocy.

- Masz rację – odezwał się chrypliwym i wyjątkowo nieprzyjemnym głosem mężczyzna.

- Nic nie powiedziałam – odparłam przerażona.

- Myślisz, że nie jestem w stanie przejrzeć umysłu takiej miernoty jak ty – powiedział znacznie spokojniejszym głosem.

Poczułam się, jakby zapadł właśnie wyrok śmierci. Cały gniew na Imperium i chęć zaszkodzenia mu wszystkimi możliwymi sposobami zostały odkryte. Sięgnęłam po miecz świetlny, w nowej wersji z świetlnymi jelcami, nazywany również świetlnym krzyżomieczem. Nim jednak udało mi się włączyć miecz, mężczyzna dotknął oparcia fotela. W mgnieniu oka rozległ się głuchy huk i całe światło zniknęło, a miecz nie zadziałał. Zakłócacz? Słyszałam o nich. Niszczą możliwość korzystania z całej technologii opartej na elektryczności.

- Co teraz zrobisz?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Opuściłam bezużyteczną klingę wraz z ręką. Nagle światło wróciło, a miecz świetlny również: nagle wysunięty jelec przepalił mi udo. Pomimo bólu uniosłam miecz do ataku. Mężczyzna powstał, uśmiechnął się i powiedział słowa, które wbiły mi się w pamięć jak żadne inne:

- Nie pozwolę tobie uciec nawet na tamten świat, nim nie spłacisz zainwestowanego w ciebie czasu. Każdy wydatek Imperium musi się zwracać.

Ogarnęła mnie panika. Żałowałam, że zmieniłam przed chwilą pozycję miecza. Może jelec wbiłby mi się w serce, a nie w udo, gdybym w ciemności nie opuściła ręki.

(powrót do odcinka piątego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz